Wspomnienie Sowa - Świętokrzyskie Stowarzyszenie Rodzina Policyjna 1939 r. w Kielcach

Wspomnienie Sowa

Mój tato Jan Sowa , urodził się 18 września 1888 roku w Brzostku. W latach 1909 – 1918 służył w armii rosyjskiej, w piechocie, w stopniu kaprala. Po powrocie z wojska wstąpił do Policji Państwowej pracował nieprzerwanie do wybuchu II wojny światowej w 1939 roku. Ostatnie miejsce pracy to III Komisariat w Częstochowie, tam wraz z kolegami został zmobilizowany.

W dniu mobilizacji miałam 2 latka. W domu, oprócz mnie było jeszcze dwoje starszego rodzeństwa. Oni bardziej świadomie przeżywali pożegnanie z tatą. Było więcej łez, strachu i zapewnień o powrocie. Tato wywiózł nas do rodziny na wieś i stamtąd odjechał by walczyć w obronie Ojczyzny. Trudno było mu zostawić trójkę dzieci i żonę, która spodziewała się czwartego dziecka. Nigdy nie dowiedział się, że urodziła mu kolejną córkę. Ona natomiast nigdy nie zaznała dotyku ojcowskiej ręki, czułości, nie miała do kogo powiedzieć „tato”. Wiem z relacji rodzinnych, że bardzo długo czekałyśmy co dzień przy ogrodzeniu na powrót taty. Każdego żołnierza witałyśmy krzykiem radości, że teraz to na pewno On. Przecież obie nie wiedziałyśmy nawet jak może wyglądać. Pamięć dwulatki bardziej chowała emocje niż obraz taty.

Niepokorne łzy, skrywany przed dziećmi szloch, ciężka walka o przetrwanie i uchronienie całości rodziny – tak pamiętam moją mamę. To ona musiała tłumaczyć, że ten pan to nie nasz tato. Musiała utulić, ukoić płacz i codziennie znosić trudy samotnego życia „nie-wdowy” ani mężatki z czwórką dzieci. Wciąż próbowała dowiedzieć się o losach męża. Szukała informacji w policji, wojsku, przez Czerwony Krzyż, znajomych. Wszędzie jednak natrafiała na mur milczenia. Gdy dorastałyśmy, szukałyśmy razem z nią, ale pomału rodziła się w nas świadomość, że coś nie jest w porządku. Nie wolno nam było przyznawać się, gdzie zginął nasz ojciec, choć wszystkie informacje, które skrzętnie zbierałyśmy wskazywały na Katyń. Każdego roku w Święto Zmarłych bezradnie szukałyśmy miejsca aby zapalić znicz za duszę ojca. Znów smutek i żal, i rozpacz.

Kiedy ujrzałam informacje opublikowane w grudniu 1990r. i znalazłam na liście nazwisko Sowa Jan zapragnęłam ponad wszystko jechać tam i oddać należny mu hołd. Dzięki pomocy rodziny spełniłam moje marzenie. W grudniu 1991 roku brałam udział w pielgrzymce do Ostaszkowa-Miednoje. Zawiozłam biało – czerwone kwiaty, znicze, wysłuchałam Apelu Poległych - w końcu ktoś głośno powiedział, że mój ojciec zginął w obronie Ojczyzny. Przywiozłam stamtąd garstkę ziemi. Relikwię dla mojej mamy. Tą cząstkę ukochanego męża złożyłam do jej grobu, bo niestety nie doczekała tych chwil.

Teresa Lewek